niedziela, 20 października 2013

obrączka – czy tylko złoty krążek?

Na ślubie kościelnym mówimy „przyjmij te obrączkę jako znak mojej miłości i wierności”. W USC również nakładamy sobie obrączki jako symbol. Coraz więcej teraz różnych wzorów i nowoczesnych pomysłów jak upiększyć obrączki. Grawerunki, mieszane i coraz nowsze kruszce, wyryte tętno, dopasowanie dwóch obrączek jakby wyciętych z jednego krążka. Grube, cienkie, okrągłe, prostokątne lub coraz  bardziej wymyślne kształty. Z kamieniami lub bez. Reklamy, zniżki. Można wybierać niemal z tylu egzemplarzy co suknię ślubną. I po co to wszystko?
Obserwuję, że coraz więcej osób w związkach małżeńskich nie nosi obrączek, czasem nawet się tym szczycąc. Rozumiem sytuację gdy ktoś ma pracę w której obrączka mogłaby przeszkadzać, a nawet stwarzać niebezpieczeństwo. Z drugiej strony ten złoty krążek nie uchroni przed pokusą i możliwością skorzystania z okazji jeśli ktoś będzie chciał. Ale mimo wszystko powinien znaczyć „on/ ona jest zajęty/a”.

Zastanawiam się gdzie te czasy kiedy można było poznać właśnie po obrączce kto jest mężem, żoną, a nawet wdową lub wdowcem(niektórzy do końca życia nie zdjęli obrączki, choć od śmierci małżonka minęło już tyle czasu, że mogli być drugie tyle szczęśliwi z kimś innym). W tej chwili już nawet palec na którym nosimy obrączkę nie stanowi symbolu. Choć podobno to, że reszta świata nosi na lewej ręce jest związane z tym, że tętnica z serdecznego palca lewej ręki idzie prosto do serca. Tylko dlaczego w dzisiejszym tak symbolicznym, zapatrzonym w symbole świecie, posługującym się skrótami i porozumiewającym obrazami, już nawet nie pełnymi zdaniami, niektóre tradycyjne symbole tracą na znaczeniu. Czy przestaniemy ubierać choinki i dekorować koszyki? A może w ogóle zaczniemy się ubierać wszyscy tylko w jeden kolor, jeść jedzenie z tubki dla kosmonautów, lub połykać pigułki. Za daleka interpretacja? Może po prostu jestem tradycjonalistką. 

piątek, 11 października 2013

rozmowy w przerwie

Kiedy się pracuje w sądzie różne tematy rozmów przychodzą do głowy. Tym razem nie może mojej głowy opuścić temat płacenia za seks i dawania tego seksu za pieniądze. dlaczego, po co? Jacy ludzie to robią? Kim są Ci co zatrzymują się przy drodze? Jak bardzo zdesperowane są te które tam stoją przyjmując czasem jednego klienta za drugim. Myślę, że wszystkiemu winne są pieniądze. Z jednej strony ona potrzebuje, być może czasem tłumacząc, że inaczej nie może zarobić. Z drugiej strony jak już ma to chce więcej, więcej, więcej. On jest tak bardzo samotny, że musi zapłacić za jej towarzystwo? Tak bardzo nieszczęśliwy w swoim małżeństwie, że nawet już nie chce porozmawiać o swoich potrzebach z żoną? Tak nieśmiały czy tak nieszczęśliwy, że nie może sobie znaleźć kogoś na życie? A może po prostu tak bogaty, że chce wszystkim pokazać „patrzcie, stać mnie, mogę mieć to co chcę w każdej chwili, w której chcę”. Wzburzonych czytelników od razu uprzedzam – macie rację nic o tym nie wiem. Trudny, niewdzięczny temat. Lecz z niego wysuwa się jeszcze jeden.
Opodatkować ich wszystkich i jakie byłyby wpływy do budżetu! Od razu dało by się załatać dziurę. Dodatkowo zalegalizować i opodatkować sprzedaż narkotyków. W pierwszym odruchu chce się krzyknąć tak! świetny pomysł! Może rzeczywiście zakazany owoc lepiej smakuje i jak będzie łatwiejszy dostęp to zmniejszy się czarny rynek i ilość agencji pod płaszczykiem klubów nocnych, a panie w lesie nie będą czekały na autobus tam gdzie nie ma przystanków. Jednak zaraz przychodzi refleksja i ta wydaje się słuszna. Skoro wszyscy są wprawieni w robieniu tego potajemnie i zarabianiu na tym dużej kasy to czy dadzą sobie zabrać choć odrobinę? Przecież pieniądz tak łatwo wzmaga w nas chciwość. I chcemy więcej, więcej, więcej.

Wiem, znów włożyłam kij w mrowisko i dałam kilka rzeczy do jednego worka. A niech tam! 

sobota, 5 października 2013

google

Od jakiegoś czasu śledzę doodle na głównej stronie wyszukiwarki googla. Podobają mi się te interaktywne zwłaszcza. Jednak najlepsze było kiedy wieczorem w dniu urodzin po powrocie do domu otworzyłam google i...



ucieszyłam się jak dziecko! Potem przyszła chwila zastanowienia i pytanie: ale dlaczego, skąd i kto ma jeszcze urodziny? Najazd myszką, a tam moje imię... Szok! Na to mój wspaniały mąż: przecież jesteś zalogowana w google+. No tak! ;-) i tak dziękuję google za chwilę radości :)