Natknęłam się ostatnio na
fragment artykułu w męskim czasopiśmie o kolorach, które wypada nosić i co
wypada łączyć ze sobą w jakim wieku. M.in. było tam napisane, że czerwone
trampki po 40stce to już tylko Kubie Wojewódzkiemu wpada Hmm… To spowodowało u
mnie refleksję, że wiele rzeczy jest względnych i umownych. Stojąc na
przystanku w drodze do domu zastanawiałam się kto i dlaczego takie rzeczy
„ustanawia”. Utarło się kulturowo, że czarny to żałobny i smutny, niebieski
uspokajający, a czerwony wyzywający natomiast żółty oznacza zdradę. Różowy jest
dla dziewczynek, najlepiej głupiutkich blondynek, a mężczyzna w różowym to na
pewno homoseksualista. Tylko dlaczego? czy nie mogłoby być zupełnie odwrotnie? Co
prawda nie jestem w stanie wyobrazić sobie chłopców w różowych sukienkach i
dziewczynek z krótkimi włosami, a różowego jako koloru żałoby, ale gdyby tak było od wieków?
Do czego zmierzam? Absolutnie nie do rewolucji i odwrócenia wszystkiego do góry nogami. I
nie wkładajcie moich słów do worka z wszystkim co dotyczy prawa naturalnego bo
to zupełnie inna bajka. Podoba mi się tak jak jest. Naszła mnie tylko kolejna
refleksja nad światem pod tytułem „jak to wszystko jest stworzone” i „jak to
się stało, że jest tak i tak”. Tak jak w szkole się zastanawiałam skąd się
biorą nazwy rzeczy tak dziwne(wtedy mi się tak wydawało) jak np. scyzoryk… ;-)