Na ślubie
kościelnym mówimy „przyjmij te obrączkę jako znak mojej miłości i wierności”. W
USC również nakładamy sobie obrączki jako symbol. Coraz więcej teraz różnych
wzorów i nowoczesnych pomysłów jak upiększyć obrączki. Grawerunki, mieszane i
coraz nowsze kruszce, wyryte tętno, dopasowanie dwóch obrączek jakby wyciętych
z jednego krążka. Grube, cienkie, okrągłe, prostokątne lub coraz bardziej wymyślne kształty. Z kamieniami lub bez.
Reklamy, zniżki. Można wybierać niemal z tylu egzemplarzy co suknię ślubną. I
po co to wszystko?
Obserwuję, że coraz więcej osób w
związkach małżeńskich nie nosi obrączek, czasem nawet się tym szczycąc.
Rozumiem sytuację gdy ktoś ma pracę w której obrączka mogłaby przeszkadzać, a
nawet stwarzać niebezpieczeństwo. Z drugiej strony ten złoty krążek nie uchroni
przed pokusą i możliwością skorzystania z okazji jeśli ktoś będzie chciał. Ale
mimo wszystko powinien znaczyć „on/ ona jest zajęty/a”.
Zastanawiam
się gdzie te czasy kiedy można było poznać właśnie po obrączce kto jest mężem,
żoną, a nawet wdową lub wdowcem(niektórzy do końca życia nie zdjęli obrączki,
choć od śmierci małżonka minęło już tyle czasu, że mogli być drugie tyle
szczęśliwi z kimś innym). W tej chwili już nawet palec na którym nosimy
obrączkę nie stanowi symbolu. Choć podobno to, że reszta świata nosi na lewej
ręce jest związane z tym, że tętnica z serdecznego palca lewej ręki idzie
prosto do serca. Tylko dlaczego w dzisiejszym tak symbolicznym, zapatrzonym w symbole
świecie, posługującym się skrótami i porozumiewającym obrazami, już nawet nie
pełnymi zdaniami, niektóre tradycyjne symbole tracą na znaczeniu. Czy
przestaniemy ubierać choinki i dekorować koszyki? A może w ogóle zaczniemy się
ubierać wszyscy tylko w jeden kolor, jeść jedzenie z tubki dla kosmonautów, lub
połykać pigułki. Za daleka interpretacja? Może po prostu jestem
tradycjonalistką.